Informacja o cookies
Korzystamy z plików cookies w celach statystycznych i umożliwienia funkcjonowania serwisu.
Uznajemy, że jeżeli kontynuujesz korzystanie z serwisu, wyrażasz na to zgodę.
Informacje o możliwości zmiany ustawień cookies »
Zgadzam się, zamknij X

       Posłuchaj :


Dane kontaktowe:

Fundacja Radia Niepokalanów
ul. O.M. Kolbego 5
96-515 Teresin
woj. mazowieckie

KRS: 0000332816
NIP: 8371779826
REGON: 141929904

kontakt@fundacjarn.pl
« wstecz

» Z Niepokalanowa do Burkina Faso - rozmowa z o. Sylwestrem Pudło

czwartek, 12 czerwca 2014

W marcu tego roku do franciszkańskiej misji w Burkina Faso, położonej w miejscowości Sabou, wybrał się o. Jarosław Wysoczański OFMConv, sekretarz generalny ds. Animacji misyjnej Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych. Miał tam okazję nie tylko obserwować życie i pracę misyjną, ale także porozmawiać z przebywającym w Sabou misjonarzem - o. Sylwestrem M. Pudło OFMConv, który jeszcze rok temu posługiwał na antenie Radia Niepokalanów.

 

JW: Sylwestrze, niedawno to Ty występowałeś przy mikrofonie w Radiu Niepokalanów. Teraz ja, ośmielony Waszą braterską otwartością w klasztorze, zdecydowałem się przeprowadzić z Tobą krótką rozmowę dla naszych słuchaczy, przyjaciół i współbraci w Niepokalanowie. Chciałbym zapytać, jak znosisz tę temperaturę? Nie wiem ile tutaj dokładnie jest stopni, ale pot spływa z czoła.

 

SP: Dzisiaj jest ponad 35, nawet do 40 stopni. Jest to mój pierwszy tak ciepły sezon w Burkina Faso. Bracia mówią, że jest to dopiero początek upałów, więc można się spodziewać jeszcze dużo więcej ciepła. Na razie da się wytrzymać.

 

JW: Jak się zrodziło Twoje powołanie?

 

SP: To długa historia. Moje powołanie nie zrodziło się nagle. Wiele było punktów w moim życiu, które pokazywały, że to jest ta droga. Mam nadzieję, że dobrze je odczytałem. Na razie wszystko wskazuje, że to jest to, bo czuję się tutaj bardzo dobrze. To się zaczęło... myślę, że pewne wskazówki pojawiły się jeszcze przed zakonem. Kiedy zaczynałem myśleć o mojej drodze życia, o kapłaństwie, to pojawiały się też myśli o pracy na misjach. Jeszcze przed maturą, rekolekcje wielkopostne w mojej parafii głosił redemptorysta, który przyjechał właśnie z Burkina Faso. Gdy po latach to sobie przypomniałem, odczytałem to jako pewien drogowskaz, jako taki mały znak. Wtedy jeszcze nie wiedziałem co to jest Burkina Faso, gdzie leży, co to za kraj. W Afryce, ale Afryka jest ogromna jak wiemy.

 

JW: Mogło to być mniej więcej 10 lat temu?

 

SP: Więcej. 12-13 lat temu.

 

JW: Czyli mniej więcej w czasie, gdy bracia franciszkanie konwentualni śnili o misji w Burkina Faso?

 

SP: Tak. Właśnie wtedy gdzieś tutaj się bracia pojawiali.

 

JW: Powiedz krótko, jaki był początek tej misji?

 

SP: Wszystko zaczęło się w 2001 roku. Rok później do Burkina Faso przyjechali pierwsi bracia, aby porozmawiać z biskupem na temat naszej obecności tutaj i możliwości działania wśród ludzi. Najpierw bracia mieszkali razem z kapłanami diecezjalnymi i przyglądali się, jak wygląda praca w parafii. Potem zrodziła się idea zbudowania centrum medycznego, które służyłoby mieszkańcom. To wszystko trwało oczywiście kilka lat. Pierwsi bracia pochodzili z Włoch, z prowincji Abruzzo. Potem dołączyli bracia z Polski, z prowincji warszawskiej.

 

JW: Jacy bracia obecnie tutaj mieszkają?

 

W Sabou jest nas trzech. O. Giacomo z prowincji włoskiej, o. Paweł z prowincji warszawskiej i ja, najmłodszy we wspólnocie.

 

JW: Co najbardziej uderzyło Cię, kiedy przyjechałeś do Burkina Faso? Co charakteryzuje mieszkańców?

 

SP: Od pierwszych chwil rzuciło mi się w oczy, że wszyscy ludzie są bardzo otwarci i bardzo miło mnie przyjmują, nawet jeśli nie mogę się z nimi dogadać. Ponieważ ja nie znam języka moré, a wiele osób nie zna francuskiego, więc nie mamy żadnego wspólnego języka. Ale widać po ich twarzach, po ich oczach, po ich gestach, że są otwarci i chcą pomóc. Chcą się podzielić tym co mają, nawet jeśli maja bardzo niewiele. To się widzi praktycznie wszędzie -- czy w stolicy, czy tutaj w małej wiosce, czy w kaplicach w buszu, gdzie jeździmy, żeby odprawiać Msze święte. Ludzie przyjmują nas z radością i gościnnością. To jest bardzo miłe i bardzo pomaga otworzyć się na nich, bardzo pomaga być z nimi.

 

JW: Akceptuję Twoją skromność, jeśli chodzi o język moré, ale jednocześnie jestem pod wrażeniem, że w tak krótkim czasie odprawiasz już Msze świętą w tym języku.

 

SP: No tak, to są dopiero początki. Może jeszcze niewiele rozumiem, ale nauczyłem się czytać. Powoli wchodzę w pracę duszpasterską.

 

JW: Powiedz nam coś o języku moré. Gdy spotykasz kogoś na ulicy, to jakie słowa padają jako pierwsze.

 

SP: Jeżeli jest rano, to jest to przywitanie: neibelgo [słowa w języku moré dla ułatwienia zapisane są zgodnie wymową, nie pisownią]. Odpowiedź brzmi: lafi. Lafi to jest słowo, które ma wiele znaczeń: zdrowie, pokój i jeszcze inne. W kulturze jest przyjęte, że na początku rozmowy należy zapytać o rodzinę. Ludzie pytają więc o moją rodzinę, czy wszystko dobrze, czy wszyscy są zdrowi. Ja też muszę zapytać o ich rodzinę, czy wszyscy są zdrowi, czy wszystko dobrze idzie, czy praca dobrze idzie. To jest właśnie: lafi, lafi bene, zakrambe. To są początki wszystkich rozmów. Potem można przejść do innych dialogów. No oczywiście, ja na razie jeszcze nie mogę za bardzo porozmawiać, ponieważ mój język morékończy się na tych właśnie pozdrowieniach...

 

JW. ...które są bardzo ważne, ponieważ jest to pierwszy kontakt z ludźmi.

 

SP: Oczywiście, tak. I pozwalają się otworzyć na drugiego człowieka. Chociaż na początku, kiedy jeszcze byłem w Ouagadougou, w stolicy, trochę się bałem, kiedy słyszałem na ulicy kogoś, kto mówi tylko w tym języku. Na pierwszy rzut ucha język moré jest niepodobny do żadnego innego języka. Jakieś dziwne dźwięki, trudne do wychwycenia pojedyncze słowa. Bardzo dziwne. Ale teraz, po kilku miesiącach, już potrafię rozróżnić poszczególne słowa i potrafię coś zrozumieć.

 

JW: Mówieś o otwartości, gościnności i radości mieszkańców Sabou. Jak odebrałeś Kościół w Burkina Faso? Ten Kościół w którym pracują i służą nasi bracia. Czy są jakieś różnice?

 

SP: Różnice, oczywiście, są. Jesteśmy jednym Kościołem rzymskokatolickim, ale bardzo różnorodnym. Choćby kulturowo. Tutaj żyjemy w zupełnie innym świecie niż w Europie. Myślę, że podstawą największych różnic jest właśnie kultura. Tutejsi ludzie są bardzo zaangażowani.

Chcą być w Kościele, robić coś wspólnie. Chcą dzielić się tym co mają. Dzielić się z tymi, którym czegoś może brakować. To jest bardzo dobre. Kościół tutaj nie opiera się kapłanach, jak by to można sobie było wyobrażać, ale na katechistach. To osoby, które pochodzą z tego ludu, które są tutaj u siebie, a my jako kapłani musimy z nimi współpracować. Ta współpraca układa się oczywiście bardzo dobrze, ponieważ oni chcą i czują potrzebę kapłana. Wiadomo, bez kapłana nie ma życia sakramentalnego w Kościele, a jak nie ma życia, Kościół zaczyna umierać. Ale katechiści odgrywają również bardzo ważną rolę. To oni są na co dzień z ludźmi. Towarzyszą kiedy ktoś umiera, prowadzą modlitwy przy umierających i w czasie pogrzebu. Załatwiają też różne sprawy w życiu parafialnym. Kapłan jest oczywiście bardzo ważny - odprawia Mszę świętą, udziela sakramentów, do których jednak przygotowują ludzi katechiści. Obecność kapłana, np. na pogrzebach nie jest wszędzie możliwa. Nie uda się dojechać do każdej wioski. Nasza parafia jest bardzo duża. Do najdalszego centrum mamy ponad 60 km.

 


JW: Spotkałeś się tutaj z jakimiś przypadkami szamaństwa, czy nawróceń z religii naturalnych na chrześcijaństwo? Jesteśmy przecież w świecie religii animistycznych, a Wy przynosicie religię personalistyczną, chrześcijaństwo. Czy czujesz trudności w głoszeniu Ewangelii z tym związane?

 

SP: Myślę, że to jeszcze trochę za wcześnie na dzielenie się takimi doświadczeniami, ponieważ nie mam ich zbyt wiele. Nie mam doświadczeń w głoszeniu kazań, katechezy czy ewangelizowaniu tutaj. To jest jeszcze niemożliwe, ze względu na język. Ale, gdy patrzę na pracę braci, to widzę, że głoszenie Ewangelii na misji nie jest takie proste. Jest wiele osób dorosłych, które chcą przyjąć chrzest. Najczęściej są to osoby, które zostawiają religię tradycji i chcą przyjść do Jezusa Chrystusa, chcą być w Kościele. Jest jednak wiele trudności. Oni są bardzo mocno przywiązani do tradycji. Często, gdy rodzina się nie zgadza, żeby ktoś odszedł, sprawiają jakieś trudności. Boją się, że zabraknie im tego kogoś, kto w imieniu całej rodziny będzie składał ofiary bóstwom.

 

JW: Przebyliśmy taką małą podróż przez kraj, Kościół, a teraz wejdźmy na nasze podwórko. Jaką atmosferę spotkałeś wśród braci franciszkanów. Czy ten franciszkanizm jest tutaj inaczej przeżywany w niż w Polsce?

 

SP: Są różnice, ale bardzo pozytywne. Bracia, którzy są już Burkina Faso dłuższy czas, przesiąkają życiem i kulturą mieszkańców. I tak jak ludzie Burkinabè[lud zamieszkujący Burkina Faso], tak bracia przyjęli mnie tutaj bardzo radośnie i otwarcie. Ucieszyli się z mojej obecności od pierwszych dni i zapewniali mnie o tym, że już od dawna czekają na mnie i mają dla mnie dużo zadań do wykonania [śmiech].

 

JW: Ty przyniosłeś franciszkanizm tutaj, czy więcej franciszkanizmu tutaj spotkałeś?

 

SP: Czy ja przynoszę tutaj franciszkanizm? Myślę, że jako cała wspólnota braci próbujemy razem tego ducha franciszkańskiego wprowadzać. Ale widzę, że ten duch jest już wśród ludzi. Żyjąc od 10 lat w parafii u franciszkanów, przejmują oni tego franciszkańskiego ducha od braci. Nie mogę jeszcze powiedzieć, że ode mnie, bo jestem tutaj za krótko.


JW: Czy w kulturze Burkinabè spotkałeś jakieś cechy, które współgrają z naszą duchowością franciszkańską?

 

SP: Tydzień temu byłem na pielgrzymce diecezjalnej całej diecezji Koudougou. Uroczystej Mszy świętej przewodniczył biskup. W czasie liturgii, przed Ewangelią, była procesja Słowa Bożego  z ewangeliarzem. Procesja trwała 15 min, albo dłużej. Była ona zorganizowana na wzór uroczystego przywitania króla wioski. Zgodnie z tradycją, gdy przychodzi król, wszyscy prawie padają na kolana, kłaniają się do ziemi, czynią pewne gesty pokazujące, że przyjmują go jako swojego króla, szefa wioski, jako tego, od którego są zależni. Tak samo przyjmują Ewangelię - Słowo Boże, które wchodzi do świątyni, gdzie sprawowana jest Eucharystia. Myślę, że to jest bardzo franciszkańskie. Święty Franciszek uczy nas szacunku do każdego Słowa, do każdej kartki, gdzie może być zapisane Słowo Boże. To bardzo piękne i bardzo franciszkańskie. Burkinabè okazują szacunek i wielką cześć dla Słowa Bożego, jak dla swojego króla, jak dla tego, od którego jestem zależny. Przecież jesteśmy zależni od Słowa Bożego. To Ono kształtuje nasze życie. Wczoraj mogliśmy tu także uczestniczyć w Drodze Krzyżowej. To też jedno z nabożeństw pokutnych szczególnie obecnych w życiu franciszkańskim w Europie, i tutaj też. Jak widzieliśmy, ludzie idą za krzyżem w ciszy, rozważają poszczególne stacje, chcą na swój sposób kontemplować krzyż i czerpać z tego krzyża od Chrystusa.

 

JW: Twoja odpowiedź na pytanie potrafiła odnaleźć to, co jest najpiękniejsze w tym ludzie, a jednocześnie najważniejsze w życiu, że życie braci ma polegać na zachowywaniu świetej Ewangelii i życiu Słowem Bożym. Myślę, że to jest dar, który myśmy otrzymali i dar, którym możemy się dzielić z tym ludem, do którego zostaliśmy posłani. Nie pozostaje nic innego, jak życzyć Tobie lafi, czyli dużo zdrowia, bo wiem, że masz już za sobą przeżytą malarię.

 

SP: Tak, pierwszą malarię mam już za sobą. Wszystko było spokojnie. Mam nadzieję, że następne, jeśli będą, nie będą cięższe.

 

JW: I tego Ci życzymy. Dziękuję. Zapraszamy do Radia Niepokalanów. Być może następnym razem spotkamy się w klimacie polskiej zieleni. Wokół nas jest bowiem klimat raczej pustynny.

 

SP: Jest trochę zielono, ale wszystko już usycha, ponieważ zaczyna się pora sucha.

 

JW: Życzymy Ci więc żywej wody wewnętrznej, żeby ten suchy klimat szarych kamieni, wypełniał się radością, którą nosisz w sercu. Życzymy Ci tej radości.

 

SP: Bardzo dziekuję i pozdrawiam wszystkich w Niepokalanowie, wszystkich przyjaciół i słuchaczy Radia Niepokalanów. Pokój i dobro!